🎮 Zrób Mi Tę Przyjemność Uwielbiaj Mnie Mimo Wszystko

Zrób mi tę przyjemność. Uwielbiaj mnie mimo wszystko Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę Przesłanie na weekend 💋 . 06 Aug 2022 1,128 likes, 191 comments - Athina Edith (@athinaedyta) on Instagram: ""Zrób mi tę przyjemność: uwielbiaj mnie mimo wszystko " - ANTOINE DE SAINT-Exupéry, "M" Ułuż wiersz . daje naj ptosze na jutro. Daje przykład z książki . daje naj Natychmiastowa odpowiedź na Twoje pytanie. Mar 25, 2021 - Polubienia: 217, komentarze: 3 – 🌻👼☁️ (@apoloniapola_) na Instagramie: „🐾"Zrób mi tą przyjemność i uwielbiaj mnie mimo wszystko " #autumndog #pieskieżycie…” 21 likes, 1 comments - aneta_gromko on April 4, 2021: "Tysiące myśli 樂來狼 _____ " Zrób mi tę przyjemność." Zrób mi tę przyjemność uwielbiaj mnie mimo wszystko message. theme "Samobójstwo to jedyny błąd, którego nie można potem żałować.” 29 likes, 2 comments - Sylwia Dublinowska (@sopot_decor) on Instagram: "'Zrób mi tę przyjemność. Uwielbiaj mnie mimo wszystko.' #seaglasspicture #seaglass #szkłomo" Sylwia Dublinowska on Instagram: "'Zrób mi tę przyjemność. pleasure. verb noun interjection. broad class of mental states that humans and other animals experience as positive, enjoyable, or worth seeking. Przyjemność to zawsze sprawa przeszłości lub przyszłości, nigdy teraźniejszości. Pleasure is always in the past or in the future, never in the present. wikidata. Tak pieklę się - przez to, że mnie wkurzyłeś swoimi dywagacjami w pierwszym poście. Piszę tak jak w danej chwili uznałam za stosowne, bez zastanawiania się nad jakąkolwiek retoryką. Jeśli Ty tak to widzisz to Twoja sprawa. Chciałabym byśmy nie wracali więcej do tematu. Nie chcę mi się więcej tłumaczyć Ci spraw oczywistych. EhsRC. 11 Drugą planetę zamieszkiwał Próżny. – Ach! Ach! Oto odwiedziny wielbiciela! – krzyknął, gdy tylko zauważył Małego Księcia. Albowiem według próżnych każdy spotkany człowiek jest ich wielbicielem. – Dzień dobry – powiedział Mały Książę. – Pan ma zabawny kapelusz. – Po to, aby się kłaniać – odpowiedział Próżny. – Aby się kłaniać, gdy mnie oklaskują. Niestety nikt tędy nie przejeżdża. – Ach tak? – powiedział Mały Książę, nic nie rozumiejąc. – Uderzaj dłonią w dłoń – poradził Próżny. Mały Książę uderzył dłonią w dłoń. Próżny ukłonił się skromnie, uchylając kapelusza. „To jest jednak bardziej zajmujące niż odwiedziny u Króla” – powiedział sobie Mały Książę. I znów zaczął klaskać. Próżny znów kłaniał się, uchylając kapelusza. Po pięciu minutach zabawy Mały Książę zmęczył się jednostajnością gry. – A co trzeba zrobić – spytał – aby kapelusz spadł? Lecz próżny nie usłyszał. Próżni słyszą tylko pochwały. – Czy ty mnie naprawdę bardzo uwielbiasz? – spytał Małego Księcia. – Co to znaczy uwielbiać? – Uwielbiać to znaczy uznać mnie za człowieka najpiękniejszego, najlepiej ubranego, najbogatszego i najmądrzejszego na planecie. – Ależ poza tobą nikogo na planecie nie ma! – Zrób mi tę przyjemność: uwielbiaj mnie mimo wszystko. – Uwielbiam cię – powiedział Mały Książę, lekko wzruszając ramionami – ale co ci to daje? I ruszył w dalszą drogę. „Dorośli są zdecydowanie śmieszni” – powiedział sobie podczas podróży. 12 Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku. – Co ty tu robisz? – spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i bateria butelek pustych. – Piję – odpowiedział ponuro Pijak. – Dlaczego pijesz? – spytał Mały Książę. – Aby zapomnieć – odpowiedział Pijak. – O czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć. – Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził Pijak, schylając głowę. – Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc. – Wstydzę się, że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu. Mały Książę zakłopotany ruszył dalej. „Dorośli są naprawdę bardzo, bardzo śmieszni” – mówił sobie po drodze. 13 Czwarta planeta należała do Bankiera, który w chwili przybycia Małego Księcia tak był zajęty, że nawet nie podniósł głowy. – Dzień dobry – powiedział Mały Książę. – Pański papieros zgasł. – Trzy plus dwa równa się pięć. Pięć plus siedem – dwanaście. Dwanaście i trzy – piętnaście. Dzień dobry. Piętnaście i siedem – dwadzieścia dwa. Dwadzieścia dwa i sześć – dwadzieścia osiem. Nie mam czasu zapalić. Dwadzieścia sześć i pięć – trzydzieści jeden. Och! To razem daje pięćset jeden milionów sześćset dwadzieścia dwa tysiące siedemset trzydzieści jeden. – Pięćset jeden milionów czego? – Co? Jeszcze tu jesteś? Pięćset jeden milionów… Sam już nie wiem, czego… Tak ciężko pracowałem! Jestem człowiekiem poważnym,tak, nie robię niedorzeczności, nie bawię się głupstwami. Dwa i pięć… – Pięćset jeden milionów czego? – powtórzył Mały Książę, który nigdy nie porzucał raz postawionego pytania. Bankier podniósł głowę. – Przez pięćdziesiąt cztery lata, odkąd mieszkam na tej planecie, trzy razy zakłócono mi spokój. Pierwszy raz, przed dwudziestu dwoma laty, zjawił się nie wiadomo skąd chrabąszcz. Tak strasznie hałasował, że zrobiłem cztery błędy w dodawaniu. Drugi raz, jedenaście lat temu, miałem atak reumatyzmu. Nie uprawiałem gimnastyki. Nie mam czasu na włóczęgę. Jestem człowiekiem poważnym. Tak. Trzeci raz… to w tej chwili. Powiedziałem więc: pięćset jeden milionów… – Milionów czego? Bankier zrozumiał, że niełatwo będzie pozbyć się gościa. – Milionów tych małych rzeczy, które się widzi na niebie. – Muszek? – Ależ nie, małych, błyszczących rzeczy. – Pszczółek? – Ależ nie. Małych złotych błyskotek, o których marzą leniuchy. Lecz ja jestem człowiekiem poważnym. Tak. Nie mam czasu na marzenia. – Aha… Gwiazd? – Tak jest. Gwiazd. – I cóż ty robisz z pięciuset milionami gwiazd? – Pięćset jeden milionów sześćset dwadzieścia dwa tysiące siedemset trzydzieści jeden… jestem poważny, jestem dokładny. – I cóż ty robisz z tymi gwiazdami? – Co ja z nimi robię? – Tak. – Nic. Posiadam je. – Posiadasz gwiazdy? – Tak. – Już widziałem Króla, który… – Królowie nie posiadają. Oni panują. To zupełnie co innego. – A co ci daje posiadanie gwiazd? – Bogactwo. – A cóż ci z tego, ze jesteś bogaty? – Mogę kupować inne gwiazdy, o ile ktoś je znajdzie. „Ten człowiek – powiedział sobie Mały Książę – rozumuje jak mój Pijak.” Pomimo tego pytał dalej: – W jaki sposób można posiadać gwiazdy? – A czyjeż one są? – odburknął Bankier. – Nie wiem. Niczyje. – Wobec tego są moje, ponieważ pierwszy o tym pomyślałem. – Czy to wystarcza? – Oczywiście. Jeśli znajdziesz diament, który jest niczyj, należy on do ciebie. Jeśli odkryjesz wyspę, która nie należy do nikogo, jest twoja. Jeśli zrobisz wynalazek i opatentujesz go, jest twój. Ja mam gwiazdy, ponieważ nikt przede mną nie pomyślał o tym, żeby je zagarnąć. – To prawda – rzekł Mały Książę. – A co robisz z nimi? – Zarządzam. Liczę je i przeliczam – powiedział Bankier. – To bardzo trudne. Lecz jestem człowiekiem poważnym. Mały Książę nie był jeszcze zadowolony. – Jeśli mam szal, to mogę owinąć nim szyję i zabrać go ze sobą. Jeśli mam kwiat, mogę go zerwać i zabrać ze sobą. A ty nie możesz zrywać gwiazd. – Nie, lecz mogę je umieścić w banku. – Co to znaczy? – To znaczy, że ilość mych gwiazd zapisuję na kawałku papieru. Następnie zamykam ten papier na klucz w szufladzie. – I to wszystko? – To wystarczy. „To zabawne – pomyślał Mały Książę. – To poetyczne. Ale to nie jest zbyt poważne.” Mały Książę miał zupełnie inne pojęcie o rzeczach poważnych, niż mają dorośli. – Ja – dorzucił jeszcze – posiadam kwiat, który podlewam codziennie. Posiadam trzy wulkany, które przeczyszczam co tydzień. Przeczyszczam także wulkan wygasły. Nigdy nic nie wiadomo. Jestem pożyteczny dla wulkanów, które posiadam, dla kwiatu, który jest mój. A jaką korzyść mają z ciebie gwiazdy? Bankier otworzył usta, lecz nie znalazł odpowiedzi, więc Mały Książę ruszył w dalszą drogę. „Dorośli są jednak nadzwyczajni” – powiedział sobie po prostu podczas dalszej podróży. 14 Piąta planeta była bardzo interesująca. Była najmniejsza ze wszystkich. Była tak mała, że zaledwie starczyło na niej miejsca na lampę uliczną i Latarnika. Mały Książę nie umiał sobie wytłumaczyć, do czego może służyć uliczna latarnia i Latarnik gdzieś we wszechświecie, na małej planetce pozbawionej domów i ludności. Jednak powiedział sobie: „Możliwe, iż ten człowiek jest niedorzeczny. Ale on jest mniej niedorzeczny niż Król, Próżny, Bankier i Pijak. Jego praca jest przynajmniej pożyteczna. Gdy zapala lampę, to tak jakby stwarzał jeszcze jedną nową gwiazdę lub kwiat. Gdy gasi lampę, to tak jakby usypiał gwiazdę lub kwiat. To bardzo ładne zajęcie. To rzeczywiście jest pożyteczne, ponieważ jest ładne.” Natychmiast po wylądowaniu Mały Książę ukłonił się z szacunkiem Latarnikowi. – Dzień dobry. Dlaczego przed chwilą zgasiłeś swą lampę? – Taki rozkaz – odpowiedział Latarnik. – Dzień dobry. – Cóż to znaczy rozkaz? – Rozkaz gaszenia lampy. Dobry wieczór. Zapalił lampę. – Dlaczego zapaliłeś? – Taki jest rozkaz – odpowiedział Latarnik. – Nie rozumiem – rzekł Mały Książę. – Nic tu nie ma do rozumienia. Rozkaz jest rozkazem. Dzień dobry. Zgasił lampę. Następnie otarł sobie czoło chustką w czerwoną kratę. – Mam straszną pracę. Kiedyś miała ona sens. Gasiłem latarnię rano, a zapalałem wieczorem. W dzień mogłem odpoczywać, a w nocy spałem… – A czy teraz zmienił się rozkaz? – Rozkaz się nie zmienił. Na tym polega tragizm sytuacji. Z roku na rok planeta obraca się szybciej, a rozkaz się nie zmienia. – Więc? – spytał Mały Książę. – Więc dzisiaj, gdy planeta robi obrót w ciągu minuty, nie mam chwili odpoczynku. W ciągu każdej minuty muszę zapalić latarnię i zgasić ją! – U ciebie dzień trwa jedną minutę! Jakie to zabawne! – To wcale nie jest zabawne – powiedział Latarnik. – Już minął miesiąc, odkąd rozmawiamy. – Miesiąc? – Tak. Trzydzieści minut – trzydzieści dni. Dobranoc. Zapalił lampę. Mały Książę przyjrzał się Latarnikowi i poczuł sympatię dla tego człowieka, który tak wiernie wypełniał rozkaz. Przypomniał sobie zachody słońca na własnej planecie, kiedy podziwiał je wciąż na nowo, przesuwając tylko krzesełko. Chciał pomóc swemu przyjacielowi. – Czy wiesz… Znam sposób, dzięki któremu mógłbyś w dowolnej chwili odpocząć. – Zawsze chciałby odpoczywać – odrzekł Latarnik. Bowiem można być jednocześnie obowiązkowym i leniwym. – Twoja planeta jest tak mała, ze trzema krokami możesz ją okrążyć. Wystarczy, abyś szedł powoli i stale był w świetle słońca. Gdy zechcesz odpocząć, będziesz szedł przed siebie i dzień będzie trwać tak długo, jak długo zechcesz. – Niewiele mi to da – powiedział Latarnik – najbardziej lubię spać. – Szkoda – powiedział Mały Książę. – Szkoda – powiedział Latarnik. – Dzień dobry. I zgasił lampę. Podczas dalszej podróży Mały Książę powiedział sobie: „Tym człowiekiem pogardzaliby wszyscy, i Król, i Próżny, i Pijak, i Bankier. Mimo to on jeden nie wydaje mi się śmieszny. A to prawdopodobnie dlatego, że nie zajmuje się tylko sobą.” Westchnął z żalu i mówił sobie jeszcze: „Tylko ten człowiek mógłby być moim przyjacielem. Lecz jego planeta jest rzeczywiście za mała. Nie ma miejsca dla dwóch…” Mały Książę nie chciał się przyznać, że tym, co najbardziej pociągało go w tej błogosławionej planecie, było przede wszystkim tysiąc czterysta czterdzieści zachodów słońca w ciągu dwudziestu czterech godzin. 15 Szósta planeta była dziesięć razy większa. Mieszkał na niej Starszy Pan, który pisał olbrzymie księgi. – Proszę! Oto badacz! – wykrzyknął, ujrzawszy Małego Księcia. Mały Książę usiadł za stołem, lekko dysząc. Bardzo długo już podróżował. – Skąd przybywasz? – zagadnął go Starszy Pan. – Co to za gruba księga? – spytał Mały Książę. – Co pan tu robi? – Jestem geografem – odpowiedział Starszy Pan. – Co to znaczy geograf? – Jest to uczony, który wie, gdzie znajdują się morza, rzeki, miasta, góry i pustynie. – To bardzo ciekawe – powiedział Mały Książę. – Nareszcie odkryłem pożyteczne zajęcie! I rozejrzał się po planecie geografa. Nigdy jeszcze nie widział tak wspaniałej planety. – Pańska planeta jest bardzo ładna. Czy są na niej oceany? – Nie mogę tego wiedzieć – odpowiedział geograf. – Ach… – Mały Książę był rozczarowany. – A góry? – Nie mogę tego wiedzieć – powiedział geograf. – A miasta, rzeki, pustynie? – Tego też nie mogę wiedzieć – odparł geograf. – Ależ pan jest geografem?! – To prawda – rzekł geograf – lecz nie jestem badaczem. Bardzo brak mi badaczy. Zadanie geografa nie polega na liczeniu miast, rzek, gór, oceanów i pustyń. Geograf jest zbyt ważną osobistością, aby mógł pozwolić sobie na łazikowanie. On nie opuszcza swego biura, lecz przyjmuje badaczy, wypytuje i notuje ich spostrzeżenia. A gdy uwagi któregoś uzna za interesujące, wtedy każe robić wywiad o moralności danego badacza. – Po co? – Ponieważ kłamiący badacz wywołałby katastrofy w księgach geografii. A także badacz, który zbyt dużo pije. – A dlaczego? – pytał Mały Książę. – Ponieważ pijany widzi podwójnie, więc geograf zanotowałby dwie góry w miejscu, gdzie jest tylko jedna. – Znam kogoś – rzekł Mały Książę – kto byłby bardzo złym badaczem. – To bardzo możliwe. Kiedy więc moralność badacza wydaje się zadowalająca, sprawdza się prawdziwość jego odkrycia. – Sprawdza się na miejscu? – Nie. To zbyt skomplikowane. Żąda się od badacza dowodów. Gdy na przykład chodzi o odkrycie wielkiej góry, żąda się, a by dostarczył wielkich kamieni. Nagle geograf ożywił się: – Ależ ty przybywasz z daleka! Jesteś badaczem! Opisz mi twoją planetę! Geograf otworzył księgę i zaostrzył ołówek. Raport badacza zapisuje się najpierw ołówkiem, a po dostarczeniu dowodów prawdziwości odkrycia – przepisuje się piórem. – Więc? – zapytał geograf. – Och, u mnie wcale nie jest ciekawie – odpowiedział Mały Książę. – Planeta jest bardzo mała. Mam trzy wulkany. Dwa czynne i jeden wygasły. Ale nigdy nic nie wiadomo. – Nigdy nic nie wiadomo – powtórzył geograf. – Mam też kwiat. – Kwiaty nas nie interesują. – A dlaczego? To najładniejsze z istniejących rzeczy! – Ponieważ kwiaty są efemeryczne. – Co znaczy „efemeryczne”? – Księgi geografii są księgami najbardziej cennymi ze wszystkich ksiąg. Nigdy nie tracą aktualności. Bardzo rzadko zdarza się, aby góra zmieniła miejsce. Bardzo rzadko zdarza się, aby ocean wysechł. My opisujemy rzeczy wieczne. – Lecz wygasły wulkan może się obudzić – przerwał Mały Książę. – Co to znaczy „efemeryczny”? – Dla nas jest obojętne, czy wulkan jest czynny, czy wygasły – rzekł geograf. – Nam chodzi o górę, a góra się nie zmienia. – Co znaczy „efemeryczny”? – powtórzył Mały Książę, który nigdy w życiu nie porzucił raz postawionego pytania. – Znaczy to „zagrożony bliskim unicestwieniem”/ – Mojej róży grozi bliskie unicestwienie? – Oczywiście. „Moja róża jest efemeryczna – powiedział do siebie Mały Książę – i ma tylko cztery kolce dla obrony przed niebezpieczeństwem. A ja zostawiłem ją zupełnie samą…” To był jego pierwszy odruch żalu. Mimo to zapytał odważnie: – Co radzi mi pan zwiedzić? – Planetę Ziemię – odpowiedział geograf. – Ma dobrą sławę. Mały Książę ruszył w dalszą drogę, myśląc o swojej róży. 16 Siódmą planetą była Ziemia. Ziemia nie jest była jaką planetą. Liczy sobie stu jedenastu królów (nie pomijając oczywiści królów murzyńskich), siedem tysięcy geografów, dziewięćset tysięcy bankierów, siedem i pół miliona pijaków, trzysta jedenaście milionów próżnych – krótko mówiąc: około dwóch miliardów dorosłych. Aby łatwiej wam było pojąć, jak wielka jest Ziemia, powiem wam, że przed wynalezieniem elektryczności trzeba było zatrudniać na wszystkich sześciu kontynentach całą armię latarników, złożoną z czterystu sześćdziesięciu dwóch tysięcy pięciuset jedenastu osób. To był wspaniały widok – gdy się patrzyło z pewnej odległości. Ruchy tej armii były podobne do baletu. Pierwsi zaczynali pracę latarnicy Nowej Zelandii i Australii, którzy potem szli spać. Następnie do tańca wstępowali latarnicy Chin i Syberii. I oni po pewnym czasie kryli się za kulisami. Wtedy przychodziła kolej na latarników Rosji i Indii. Potem Afryki i Europy. Potem Ameryki Południowej. Następnie Ameryki Północnej. I nigdy nie pomylono porządku wchodzenia na scenę. To było wspaniałe. Tylko latarnik jedynej lampy na Biegunie Północnym i jego kolega latarnik jedynej lampy na Biegunie Południowym prowadzili niedbałe i próżniacze życie: pracowali dwa razy w roku. Zdarza się czasem, że chcąc być dowcipnym, popełniamy małe kłamstwa. Nie byłem bardzo uczciwy, gdy opowiadałem wam o latarnikach. Obawiam się, że ci, którzy nie znają naszej planety, będą mieli o niej fałszywe zdanie. Ludzie zajmują na Ziemi bardzo mało miejsca. Gdyby dwa miliardy mieszkańców Ziemi stanęło razem – jeden przy drugim, jak na wiecu – to zmieściliby się z łatwością na publicznym placu o dwudziestu milach długości i dwudziestu milach szerokości. Można by więc całą ludzkość stłoczyć na maleńkiej wysepce Oceanu Spokojnego. Oczywiście dorośli wam nie uwierzą. Oni wyobrażają sobie, że zajmują dużo miejsca. Wydaje się im, że są tak wielcy jak baobaby. Więc poradźcie im, aby zrobili obliczenia. Kochają się w cyfrach: to im się spodoba. Lecz my nie traćmy czasu na ćwiczenie, które zadaje się za karę. To jest zbyteczne. Wy mi wierzycie. Po przybyciu ba Ziemię Mały Książę był bardzo zdziwiony, nie widząc żywej duszy. Przestraszył się, myśląc, że zabłądził, gdy wtem żółtawy pierścień poruszył się na piasku. – Dobry wieczór – rzekł Mały Książę na wszelki wypadek. – Dobry wieczór – powiedziała żmija. – Na jaką planetę spadłem? – spytał Mały Książę. – Na Ziemię, do Afryki. – Ach… więc Ziemia nie jest zaludniona? – Jesteśmy na pustyni. Na pustyni nikogo nie ma. Ziemia jest wielka – odrzekła żmija. Mały Książę usiadł na kamieniu i wzniósł oczy ku niebu. – Zadaję sobie pytanie – powiedział – czy gwiazdy świecą po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?… Popatrz na moją planetę. Jest dokładnie na nami. Ale jak bardzo daleko! – Jest piękna – odrzekła żmija. – Po co tu przybyłeś? – Mam pewne trudności z różą – powiedział Mały Książę. – Ach tak… – rzekła żmija. I oboje umilkli. – Gdzie są ludzie? – zaczął znowu Mały Książę. – Czuję się trochę osamotniony w pustyni… – Wśród ludzi jest się także samotnym – rzekła żmija. Mały Książę przyglądał jej się przez dłuższy czas. – Jesteś zabawnym stworzeniem – rzekł wreszcie – cienka jak palec… – Ach, jestem znacznie potężniejsza niż palec króla – powiedziała żmija. Mały Książę uśmiechnął się: – Nie jesteś zbyt potężna… Nie masz nawet łapek… nawet nie możesz podróżować… – Mogę cię unieść dalej niż okręt – rzekła żmija i owinęła się wokół kostki Małego Księcia na podobieństwo złotej bransolety. – Tego, kogo dotknę, odsyłam tam, skąd przybył – dodała. Lecz ty jesteś niewinny i przybywasz z gwiazdy… Mały Książę nie odpowiedział. – Wzbudzasz we mnie litość, taki słaby na granitowej Ziemi… Mogę ci w przyszłości pomóc, gdy bardzo zatęsknisz za twą planetą. Mogę… – Och, bardzo dobrze zrozumiałem – odpowiedział Mały Książę – ale dlaczego mówisz ciągle zagadkami? – Rozwiązuję zagadki – rzekła żmija. I oboje umilkli. Przechodząc przez pustynię, Mały Książę spotkał tylko jeden kwiat … Kwiat o trzech płatkach, nędzny kwiat … – Dzień dobry – powiedział Mały Książę. – Dzień dobry – odrzekł kwiat. – Gdzie są ludzie? – grzecznie zapytał Mały Książę. Kwiat widział kiedyś przechodzącą karawanę. – Ludzie? Jak sądzę istnieje sześciu czy siedmiu ludzi. Widziałem ich przed laty. Lecz nigdy nie wiadomo, gdzie można ich odnaleźć. Wiatr nimi miota. Nie mają korzeni – to im bardzo przeszkadza. – Do widzenia – rzekł Mały Książę. – Do widzenia – odpowiedział kwiat. Mały Książę wspiął się na wysoką górę. Jedynymi górami, które dotychczas znał, były sięgające mu kolan wulkany. Wygasły wulkan służył mu jako krzesełko. „Z tak wysokiej góry jak ta – powiedział sobie – zobaczę od razy całą planetę i wszystkich ludzi…” Lecz nie zobaczył nic poza ostrymi skałami. – Dzień dobry – powiedział na wszelki wypadek. – Dzień dobry… Dzień dobry… Dzień dobry – odpowiedziało echo. – Kim jesteście? – spytał Mały Książę. – Kim jesteście… Kim jesteście… Kim jesteście… – powtórzyło echo. – Bądźcie mymi przyjaciółmi, jestem samotny – powiedział. – Jestem samotny… jestem samotny… jestem samotny… – odpowiedziało echo. „Jakaż to zabawna planeta – pomyślał Mały Książę. – zupełnie sucha, spiczasta i słona, a ludziom brak fantazji. Powtarzają to, co im się mówi… Na mojej gwiazdce miałem różę: ona zawsze mówiła pierwsza…” W końcu jednak zdarzyło się, że po długiej wędrówce poprzez piaski, skały i śniegi Mały Książę odkrył drogę. A drogi prowadzą zawsze do ludzi. – Dzień dobry – powiedział. Był w ogrodzie pełnym róż. – Dzień dobry – odpowiedziały róże. Mały Książę przyjrzał się im. Bardzo były podobne do jego róży. – Kim jesteście? – zapytał zdziwiony. – Jesteśmy różami – odparły róże. – Ach… – westchnął Mały Książę. I poczuł się bardzo nieszczęśliwy. Jego róża zapewniała go, że jest jedyna na świecie. A oto tu, w jednym ogrodzie, jest pięć tysięcy podobnych! „Byłaby bardzo zdenerwowana… – pomyślał – kaszlałaby straszliwie i udawałaby umierającą, aby pokryć zmieszanie. A ja musiałbym udawać, że ją pielęgnuję, bo w przeciwnym razie umarłaby rzeczywiście, aby mnie tym upokorzyć…” Później mówił sobie dalej: „Sądziłem, że posiadam jedyny na świecie kwiat, a w rzeczywistości mam zwykłą różę, jak wiele innych. Posiadanie róży i trzech wulkanów sięgających mi do kolan, z których jeden prawdopodobnie wygasł na zawsze, nie czyni ze mnie potężnego księcia…” I zapłakał, leżąc na trawie. Wtedy pojawił się lis. – Dzień dobry – powiedział lis. – Dzień dobry – odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł. – Jestem tutaj – posłyszał głos – pod jabłonią! – Ktoś ty? – spytał Mały Książę. – Jesteś bardzo ładny… – Jestem lisem – odpowiedział lis. – Chodź pobawić się ze mną – zaproponował Mały Książę. – Jestem taki smutny… – Nie mogę bawić się z tobą – odparł lis. – Nie jestem oswojony. – Ach, przepraszam – powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co znaczy „oswojony”? – Nie jesteś tutejszy – powiedział lis. – Czego szukasz? – Szukam ludzi – odpowiedział Mały Książę. – Co znaczy „oswojony”? – Ludzie mają strzelby i polują – powiedział lis. – To bardzo kłopotliwe. Hodują także kury, i to jest interesujące. Poszukujesz kur? – Nie – odrzekł Mały Książę. – Szukam przyjaciół. Co znaczy „oswoić”? – Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. – „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”. – Stworzyć więzy? – Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. – Zaczynam rozumieć – powiedział Mały Książę. – Jest jedna róża… zdaje mi się, że ona mnie oswoiła… – To możliwe – odrzekł lis. – Na Ziemi zdarzają się różne rzeczy… – Och, to nie zdarzyło się na Ziemi – powiedział Mały Książę. Lis zaciekawił się: – Na innej planecie? – Tak. – A czy na tej planecie są myśliwi? – Nie. – To wspaniałe! A kury? – Nie. – Nie ma rzeczy doskonałych – westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: – Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki – tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu… Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu. – Proszę cię… oswój mnie – powiedział. – Bardzo chętnie – odpowiedział Mały Książę – lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyjaciół i nauczyć się wielu rzeczy. – Poznaje się tylko to, co się oswoi – powiedział lis. – Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie! – A jak się to robi? – spytał Mały Książę. – Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej… Następnego dnia Mały Książę przyszedł na oznaczone miejsce. – Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotowywać… Potrzebny jest obrządek. – Co znaczy „obrządek”? – spytał Mały Książę. – To także coś całkiem zapomnianego – odpowiedział lis. – Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. Moi myśliwi, na przykład, mają swój rytuał. W czwartek tańczą z wioskowymi dziewczętami. Stąd czwartek jest cudownym dniem! Podchodzę aż pod winnice. Gdyby myśliwi nie mieli tego zwyczaju w oznaczonym czasie, wszystkie dni byłyby do siebie podobne, a ja nie miałbym wakacji. W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział: – Ach, będę płakać! – To twoja wina – odpowiedział Mały Książę – nie życzyłem ci nic złego. Sam chciałeś, abym cię oswoił… – Oczywiście – odparł lis. – Ale będziesz płakać? – Oczywiście. – A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu? – Zyskałem coś ze względu na kolor zboża – powiedział lis, a później dorzucił: – Idź jeszcze raz zobaczyć róże. Zrozumiesz wtedy, że twoja róża jest jedyna na świecie. Gdy przyjdziesz pożegnać się ze mną, zrobię ci prezent z pewnej tajemnicy. Mały Książę poszedł zobaczyć się z różami. – Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości – powiedział różom. Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jakim był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie. Róże bardzo się zawstydziły. – Jesteście piękne, lecz próżne – powiedział im jeszcze. – Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydawałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją właśnie podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle). Ponieważ słuchałem jej skarg, jej wychwalań się, a czasem jej milczenia. Ponieważ… jest moją różą. Powrócił do lisa. – Żegnaj – powiedział. – Żegnaj – odpowiedział lis. – A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. – Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu. – Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu… – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. – Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę. – Jestem odpowiedzialny za moją różę… – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Dzień dobry – powiedział Mały Książę. – Dzień dobry – powiedział Zwrotniczy. – Co ty tu robisz? – spytał Mały Książę. – Sortuję podróżnych na paczki po tysiąc sztuk – odpowiedział Zwrotniczy. – Wysyłam w lewo i w prawo pociągi, które ich unoszą. Oświetlony pociąg pospieszny, hucząc jak grzmot, zatrząsł domkiem Zwrotniczego. – Bardzo się spieszę – powiedział Mały Książę. – Czego oni szukają? – Nawet człowiek prowadzący parowóz tego nie wie – odparł Zwrotniczy. I znowu zagrzmiał oświetlony ekspres, pędzący w przeciwnym kierunku. – Już wracają? – spytał Mały Książę. – To nie ci sami – odpowiedział Zwrotniczy. – To wymiana. – Czy było im źle tam, gdzie byli przedtem? – Zawsze się wydaje, że w innym miejscu będzie lepiej – powiedział Zwrotniczy. Znowu rozległ się grzmot trzeciego oświetlonego ekspresu. – Czy oni ścigają poprzednich podróżnych? – zapytał Mały Książę. – Nie nikogo nie ścigają – odparł Zwrotniczy. – Śpią w wagonach lub ziewają. Jedynie dzieci przyciskają noski do okien. – Jedynie dzieci wiedzą, czego szukają – rzekł Mały Książę. – Poświęcają czas lalce z gałganków, która nabiera dla nich wielkiego znaczenia, i płaczą, gdy się im ją odbierze. – Szczęśliwe – powiedział Zwrotniczy. – Dzień dobry – rzekł Mały Książę. – Dzień dobry – odparł Kupiec. Kupiec ten sprzedawał udoskonalone pigułki zaspokajające pragnienie. Połknięcie jednej na tydzień wystarcza, aby nie chciało się pić. – Po co to sprzedajesz? – spytał Mały Książę. – To wielka oszczędność czasu – odpowiedział Kupiec. – Zostało to obliczone przez specjalistów. Tygodniowo oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty. – A co się robi z pięćdziesięcioma trzema minutami? – To, co się chce… „Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu – powiedział sobie Mały Książę – poszedłbym powolutku w kierunku studni…” Było to ósmego dnia na pustyni, licząc od zepsucia się motoru. Wysłuchałem opowiadania o Kupcu, pijąc ostatnie krople zapasu wody. – Twoje wspomnienia są bardzo ładne – powiedziałem Małemu Księciu – lecz nie naprawiłem jeszcze samolotu, nie mam nic do picia… I ja także byłbym szczęśliwy bardzo, gdybym mógł powoli udać się w kierunku studni. – Mój przyjaciel lis powiedział… – Mój maleńki, nie chodzi już o lisa… – Dlaczego? – Ponieważ umrzemy z pragnienia… Nie zrozumiał mej myśli i powiedział: – Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela. Bardzo się cieszę, że miałem przyjaciela-lisa. „Nie docenia niebezpieczeństwa – pomyślałem. – Nigdy nie odczuwa głodu ani pragnienia. Wystarcza mu trochę słońca.” Popatrzył na mnie i odpowiedział na moją myśl. – Mnie także chce się pić… Poszukajmy studni… Zrobiłem gest zniechęcenia: szukanie studni na olbrzymiej pustyni jest absurdem. Mimo to udaliśmy się w drogę. Gdyśmy tak szli godzinami, milcząc, noc zapadła i gwiazdy zabłysły. Widziałem je jakby we śnie – miałem gorączkę z pragnienia. Słowa Małego Księcia tańczyły mi w pamięci. – Więc ty także odczuwasz pragnienie? – spytałem go. Nie odpowiedział mi na pytanie. Po prostu rzekł” – Woda może także przynieść korzyść sercu… Nie zrozumiałem odpowiedzi, lecz mimo to zamilkłem. Wiedziałem dobrze, że nie należy zadawać mu pytań. Był zmęczony. Usiadł. Usiadłem obok niego. Po chwili milczenia powiedział jeszcze: – Gwiazdy są piękne, ponieważ na jednej z nich istnieje kwiat, którego nie widać… Odpowiedziałem: – Oczywiście – i w milczeniu patrzyłem na wydmy piasku w poświacie księżyca. – Pustynia jest piękna – dorzucił. To prawda. Zawsze kochałem pustynię. Można usiąść na wydmie. Nic nie widać. Nic nie słychać. Ale mimo to coś promieniuje w ciszy… – Pustynię upiększa to – powiedział Mały Książę – że gdzieś w sobie kryje studnię… Nagle ze zdziwieniem zrozumiałem to tajemnicze promieniowanie piasku. Gdy byłem małym chłopcem, mieszkałem w starym domu, do którego przywiązana była legenda o ukrytym skarbie. Oczywiście nikt skarbu nie znalazł, a może nawet nie szukał go. Lecz on rzucał czar na dom. Mój dom ukrywał w sobie tajemnicę… – Tak – powiedziałem Małemu Księciu – to, co upiększa dom czy gwiazdy, czy pustynie jest niewidzialne. – Jestem zadowolony – powiedział – że zgadzasz się z moim lisem. Ponieważ Mały Książę był senny, wziąłem go na ręce i poszedłem dalej. Byłem wzruszony. Wydawało mi się, że niosę kruchy skarb. Wydawało mi się nawet, że na Ziemi nie istnieje nic bardziej nietrwałego. W świetle księżyca patrzyłem na blade czoło, na zamknięte oczy, na pukle włosów poruszane wiatrem i mówiłem sobie, że to, co widzę, jest tylko zewnętrzną powłoką. Najważniejsze jest niewidoczne. Ponieważ półotwarte wargi uśmiechały się leciutko, powiedziałem sobie jeszcze: „To, co mnie wzrusza najmocniej w tym małym śpiącym królewiczu, to jego wierność dla kwiatu, to obraz róży, który świeci w nim jak płomień lampy nawet podczas snu”. I wydał mi się jeszcze bardziej kruchy. Byle podmuch wiatru może zgasić lampę – trzeba dobrze uważać. I tak idąc, o świcie odnalazłem studnię. – Ludzie tłoczą się w pociągach – powiedział Mały Książę – nie wiedząc, czego szukają. Dlatego są podnieceni i kręcą się w kółko… – A potem dorzucił: – Nie warto… Studnia, którą znaleźliśmy, nie przypominała zupełnie studni saharyjskich. Studnie saharyjskie są po prostu dziurami wykopanymi w piasku. Ta natomiast przypominała wiejską studnię. Lecz nigdzie nie było wioski. Zdawało mi się, że śnię. – To zadziwiające – powiedziałem do Małego Księcia – wszystko jest przygotowane: blok, lina i wiadro… Zaśmiał się, chwycił linę, puścił blok w ruch. Blok jęknął, zazgrzytał jak stara chorągiewka na dachu po długotrwałym bezruchu. – Słuchaj, obudziliśmy studnię i ona śpiewa… Nie chciałem, aby się męczył. – Pozwól mi, to za ciężkie dla ciebie. Powoli wyciągałem wiadro aż do cembrowiny, Postawiłem je równo. W uszach dźwięczał mi śpiew bloku, a w falującej jeszcze wodzie widziałem drgające słońce. – Chcę napić się tej wody – powiedział Mały Książę – daj mi… Zrozumiałem już, czego szukał. Podniosłem wiadro do jego warg. Pił, mając oczy zamknięte. To było tak piękne jak święto. To było czymś więcej niż pożywieniem. Ta woda zrodzona była z marszu pod gwiazdami, ze śpiewu bloku, z wysiłku mych ramion. Sprawiała radość sercu – jak podarek. Świeczki na choince, muzyka na Pasterce oraz słodkie uśmiechy opromieniały prezenty, jakie otrzymywałem na Boże Narodzenie, gdy byłem małym chłopcem. – Ludzie z twojej planety – powiedział Mały Książę – hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie… i nie znajdują w nich tego, czego szukają… – Nie znajdują – odpowiedziałem. – A tymczasem to, czego szukają, może być ukryte w jednej róży lub w odrobinie wody… – Oczywiście – odpowiedziałem. Mały Książę dorzucił: – Lecz oczy są ślepe. Szukać należy sercem. Napiłem się. Oddychałem głęboko. O wschodzie słońca piasek jest koloru miadu. Cieszyłem się tym kolorem miodu. I jak mogłem przypuszczać, że oczekiwało mnie cierpienie… – Powinieneś dotrzymać obietnicy – powiedział cichutko Mały Książę. Siedliśmy znów razem. – Jakiej obietnicy? – Widzisz… kaganiec dla baranka… Jestem odpowiedzialny za mój kwiat! Wyciągnąłem z kieszeni moje szkice. Mały Książę zauważył je i śmiejąc się powiedział: – Twoje baobaby przypominają trochę główki kapusty… – Och! Byłem tak dumny z tych baobabów. – Twój lis… z takimi uszami, które przypominają rogi… Są za długie! I śmiał się dalej. – Jesteś niesprawiedliwy, mały przyjacielu, mówiłem, że poza wężem boa, zamkniętym i otwartym, nigdy nie umiałem nic rysować. – Och, twoje rysunki nie są takie złe – pocieszał – dzieci poznają się na nich. Narysowałem kaganiec. Ścisnęło mi się serce, kiedy mu go pokazywałem. – Masz plany, których nie znam… Nie odpowiedział mi na pytanie. – Wiesz… mój przyjazd na Ziemię… jutro jest rocznica… – powiedział i po chwili milczenia dodał: – Spadłem niedaleko stąd… I poczerwieniał. Znowu z niewiadomych przyczyn zrobiło mi się dziwnie smutno. Postanowiłem go o coś zapytać. Więc to nie przez przypadek przechadzałeś się tutaj samotnie, o tysiąc mil od zamieszkałych terenów, kiedy poznałem cię osiem dni temu? Powróciłem na miejsce, na które spadłeś? Mały Książę poczerwieniał jeszcze bardziej. Wahając się dorzuciłem: – A może z powodu rocznicy? Mały Książę znowu zaczerwienił się. Nigdy nie odpowiadał na pytania, ale kiedy się ktoś rumieni, to jakby mówił „tak”, prawda? – Wiesz – powiedziałem mu – boję się… Tym razem odpowiedział mi: – Musisz teraz pracować. Musisz iść do twojej maszyny. Będę tu czekał na ciebie. Wróć jutro wieczorem… Nie uspokoiło mnie to. Przypomniała mi się historia lisa. Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez. Obok studni znajdowały się ruiny starego kamiennego muru. Gdy wracałem następnego wieczora od pracy, z daleka zauważyłem Małego Księcia siedzącego na murze, ze zwieszonymi nogami. Słyszałem jak mówił: – Więc nic sobie nie przypominasz?… Miejsce niezupełnie się zgadza… Ktoś mu na pewno odpowiadał, ponieważ znów posłyszałem jego głos: – Ależ na pewno! Data się zgadza, lecz miejsce nie… Zbliżałem się do muru. Przyspieszyłem kroku. Ciągle jeszcze nikogo nie widziałem ani nic nie słyszałem. Tylko Mały Książę znowu komuś odpowiadał: – Oczywiście. Zobaczysz, gdzie zaczyna się mój ślad na piasku. Poczekasz tam na mnie. Będę tej nocy. Byłem o dwadzieścia metrów od muru, jednakże w dalszym ciągu nic nie widziałem. Po chwili ciszy Mały Książę dorzucił: – Czy masz dobry jad? Czy jesteś pewna, że nie będę długo cierpiał? Zatrzymałem się ze ściśniętym sercem, lecz ciągle jeszcze nic nie rozumiałem. – Teraz idź sobie – powiedział – chcę zejść! Spuściłem wzrok do podnóża muru i aż podskoczyłem. W kierunku Małego Księcia wyciągała się jedna z tych żółtych żmij, których jad zabija w ciągu trzydziestu sekund. Podbiegłem, szukając rewolweru w kieszeni, lecz na odgłos mych kroków żmija wolno osunęła się na piasek i nie spiesząc, jak zamierający strumień wody, z metalicznym chrzęstem wśliznęła się między kamienie. Doskoczyłem do muru i chwyciłem w ramiona Małego Księcia, bladego jak śnieg. – Cóż to za historia? Rozmawiasz teraz ze żmijami? Zdjąłem z jego szyi złoty szalik. Zwilżyłem mu skronie i napoiłem go. Nie śmiałem go o nic pytać. Popatrzył na mnie z powagą i objął mnie ramionami. Czułem bicie jego serca, tętniącego podobnie jak serce zranionego ptaka. Powiedział: – Jestem zadowolony, że udało ci się naprawić samolot. Będziesz mógł powrócić do siebie. – Skąd wiesz? Właśnie miałem zamiar mu powiedzieć, że mimo wszystko udało mi się naprawić motor. Nie odpowiedział na moje pytanie, lecz rzekł: – Ja także dzisiajwracam do siebie… – A po chwili, pełen smutku, ciągnął: – To znacznie dalej… i znacznie trudniej… Czułem, że dzieje się coś niezwykłego. Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć… Wzrok miał poważny, zagubiony w dali. – Mam twojego baranka. I mam skrzynkę dla niego… I mam kaganiec… Uśmiechnął się smutno. Długo czekałem. Wyczuwałem, że powoli ożywia się. – Mały przyjacielu, bałeś się… Bał się, na pewno. Zaśmiał się cichutko: – Dzisiejszego wieczoru będę się bał znacznie bardziej… I znowu zmroziło mnie przeczucie czegoś nieodwołalnego. Nie słyszeć więcej jego śmiechu – ta myśl mnie zadręczała. Ten śmiech był dla mnie jak studnia na pustyni. – Mały przyjacielu, chcę usłyszeć twój śmiech… Odpowiedział: – Tej nocy mija rok. Moja gwiazda znajdzie się dokładnie nad miejscem, gdzie spadłem rok temu… – Mały przyjacielu, prawda, to był tylko zły sen o żmii, o spotkaniu i o gwieździe… Nie odpowiedział na moje pytanie. – Tego, co najważniejsze, okiem zobaczyć nie można… – Oczywiście. – To samo jest z kwiatem. Jeśli kochasz kwiat, który znajduje się na jednej z gwiazd, jakże przyjemnie jest patrzeć w niebo. Wszystkie gwiazdy są ukwiecone… – Oczywiście… – To samo z wodą. Ta, której dałeś mi się napić, była jak muzyka. Z powodu bloku i liny… Przypominasz sobie… była tak dobra… – Oczywiście. – Nocą będziesz oglądać gwiazdy. Moja jest zbyt mała, abym mógł pokazać ci, gdzie jest. To lepiej. Moja gwiazda będzie dla ciebie jedną spośród wielu gwiazd… Dlategoprzyjemnie ci będzie patrzeć na gwiazdy. Każda z nich będzie twoim przyjacielem. Chcę ci zrobić prezent. Zaśmiał się znowu. – Mały przyjacielu! Mały przyjacielu, twój śmiech sprawia mi tyle radości! – To właśnie będzie mój prezent… W zamian za wodę… – Nie rozumiem… – Gwiazdy dla ludzi mają różne znaczenie. Dla tych, którzy podróżują, są drogowskazami. Dla innych są tylko małymi światełkami. Dla uczonych są zagadnieniami. Dla mego Bankiera są złotem. Lecz wszystkie te gwiazdy milczą. Ty będziesz miał takie gwiazdy, jakich nie ma nikt. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Gdy popatrzysz nocą w niebo, wszystkie gwiazdy będą się śmiały do ciebie, ponieważ ja będę mieszkał i śmiał się na jednej z nich. Twoje gwiazdy będą się śmiały. I zaśmiał się znowu. – A gdy się pocieszysz (zawsze się w końcu pocieszamy), będziesz zadowolony z tego, że mnie znałeś. Będziesz zawsze mym przyjacielem. Będziesz miał ochotę śmiać się ze mną. Będziesz od czasu do czasu otwierał okno – ot, tak sobie, dla przyjemności. Twoich przyjaciół zdziwi to, że śmiejesz się, patrząc na gwiazdy. Wtedy im powiesz: „Gwiazdy zawsze pobudzają mnie do śmiechu”. Pomyślą, że zwariowałeś. Zrobiłem ci brzydki figiel. I znowu się zaśmiał. – Ta tak, jakbym ci dał zamiast gwiazd mnóstwo małych dzwoneczków, które potrafią się śmiać. Śmiał się ciągle. Po chwili spoważniał. – Tej nocy… wiesz… nie przychodź… – Nie opuszczę cię. – Będę robił wrażenie cierpiącego… będę wyglądał tak, jakbym umierał. O, tak! Nie przychodź patrzeć na to, nie warto. – Nie opuszczę cię. Zaniepokoił się. – Mówię ci to także… z powodu żmii. Nie chcę, żeby cię ukąsiła. Żmije są złośliwe. Mogą ugryźć dla przyjemności. – Nie opuszczę cię. Jakaś myśl uspokoiła go. – Co prawda żmija nie ma dostatecznej ilości trucizny, aby ugryźć drugi raz… Tej nocy nie zauważyłem, kiedy wyruszył w drogę. Wymknął się bezszelestnie. Gdy udało mi się go dogonić, szedł zdecydowanym krokiem. Powiedział mi tylko: – Ach, jesteś tu… Wziął mnie za rękę. Jeszcze się niepokoił: – Nie masz racji. Będzie ci przykro. Będę robić wrażenie umarłego, a to nie będzie prawda. Milczałem. – Rozumiesz. To bardzo daleko. Nie mogę zabrać ze sobą tego ciała. Jest za ciężkie. Milczałem. – To będzie jak stara, porzucona łupina. W starych łupinach nie ma nic strasznego. Milczałem. Powoli się zniechęcał. Lecz zrobił jeszcze wysiłek: – To będzie ładnie. Ja też będę patrzeć na gwiazdy. Wszystkie gwiazdy będą studniami z zardzewiałym blokiem, Wszystkie gwiazdy dadzą mi pić. Milczałem. – To będzie takie zabawne. Ty będziesz miał pięćset milionów dzwoneczków, a ja pięćset milionów studni… I nagle urwał, ponieważ się rozpłakał… – To tu. Pójdę sam jeden krok naprzód. Usiadł jednak, ponieważ bał się. Powiedział jeszcze: – Wiesz… moja róża… jestem za nią odpowiedzialny. A ona jest taka słaba. I taka naiwna. Ma cztery nic niewarte kolce dla obrony przed całym światem. Usiadłem, nie mogłem utrzymać się na nogach. – Tak… to wszystko… – powiedział. Wahał się jeszcze chwilę, później wstał. Zrobił krok. Nie mogłem się poruszyć. Żółta błyskawica mignęła koło jego nogi. Chwilę stał nieruchomo. Nie krzyczał. Osunął się powoli, jak pada drzewo. Piasek stłumił nawet odgłos upadku. A dzisiaj minęło już sześć lat. Nigdy jeszcze nie opowiadałem tej historii. Moi koledzy cieszyli się bardzo z mego powrotu. Byłem smutny, lecz mówiłem im: – To zmęczenie… Teraz trochę się pocieszyłem. To znaczy… jeszcze niezupełnie. Lecz wiem na pewno, że wrócił na swoją planetę, ponieważ o wschodzie słońca nie znalazłem jego ciałka. Nie było ciężkie to ciało… I bardzo lubię słuchać nocą gwiazd. To tak jakby pięćset milionów dzwoneczków… Ale zdarzyła się rzecz dziwna… Zapomniałem dorobić rzemień do kagańca, który narysowałem Małemu Księciu. Nie będzie mógł go nałożyć barankowi. Pytam nieraz siebie, co dzieje się na jego planecie? Możliwe, że baranek zjadł różę… Czasem mówię sobie, że na pewno nic się nie stało. Mały Książę przykrywa różę na noc szklanym kloszem i dobrze strzeże baranka… Wtedy jestem szczęśliwy. I wszystkie gwiazdy śmieją się pogodnie. A czasem mówię sobie: „Od czasu do czasu zapomina się o obowiązkach – i to już wystarczy. Zapomniał wieczorem zakryć różę szklanym kloszem albo baranek cicho wyszedł ze skrzyni w nocy…” I wtedy gwiazdy toną we łzach… Tu kryje się wielka tajemnica. Dla was, którzy jak ja kochacie Małego Księcia, nie ma w świecie poważniejszego zagadnienia niż to, czy gdzieś – nie wiadomo gdzie – baranek, którego nie znacie, zjadł różę czy nie… Popatrzcie w niebo. Zapytajcie: „Czy baranek zjadł różę? Tak czy nie?” I zobaczycie, jak cały świat zmieni się dla was. A żaden dorosły nie zrozumie nigdy, jak wielkie to ma znaczenie! Dla mnie to najpiękniejszy i jednocześnie najsmutniejszy obraz świata. To ten sam obraz, który jest na poprzedniej stronie, lecz narysowałem go jeszcze raz, abyście dobrze zapamiętali to miejsce, w którym zjawił się na ziemi i znikł Mały Książę. Przyjrzyjcie się uważnie, abyście mogli rozpoznać ten krajobraz, jeśli któregoś dnia będziecie wędrować przez afrykańską pustynię. A jeśli kiedyś znajdziecie się w tym miejscu, nie spieszcie się, błagam was, zatrzymajcie się na chwilę pod gwiazdą! Jeśli przyjdzie do was śmiejące się dziecko o złotych włosach, nie odpowiadające na pytania – zgadniecie, kto to jest. Nie zostawiajcie mnie wtedy w moim smutku: bądźcie tak mili i napiszcie mi szybko, że wrócił… Plakat z cytatem z Małego Księcia: Zrób mi tę przyjemność uwielbiaj mnie mimo wszystko… Ozdoba czarno-biała z różowy detalem. Dekorację polecamy do upiększenia salonu lub sypialni. Plakat bez ramy. Ramę w kolorze czarnym, białym, złotym lub srebrnym mozesz dodać w koszyku podczas finalizacji zamówienia. Wydruk plakatu na grubym, satynowym papierze plakatowym. Niektóre wzory plakatów w naszym sklepie posiadają szeroki biały lub kolorowy margines - jest to nadrukowane passe-partout. Otrzymasz dokładnie taki wzór, jaki widzisz na zdjęciach. Jeżeli na zdjęciach produktu i aranżacjach jest szerokie białe lub kolorowe passe-partout / białe, kolorowe marginesy - taki margines znajdzie się na twoim plakacie. Jest to nowoczesna forma designu. Każdy plakat możemy przygotować do rozmiaru ramek jakie posiadasz w domu. Wydrukujemy Twoje pomysły i projekty oraz inspiracje. Zaprojektujemy ozdobne napisy na plakat z Twoich ulubionych cytatów. Same ramy bez plakatów kupisz tutaj. wybierz rodzaj 13cm x 18cm – plakat/papier, 21cm x 30cm – plakat/papier, 30cm x 40cm – plakat/papier, 50cm x 70cm – plakat/papier, 70cm x 100cm – plakat/papier - Cześć - powiedziała Ailla, przedłużając wyraz. Wsiadła do samochodu, witając Luke'a całusem w policzek, a na jego twarzy od razu wymalowało się zaskoczenie pomieszane z uśmiechem. Potem Ailla odwróciła się do tyłu, machając wesoło do Tony'ego, który posłał jej uśmiech. - Jestem Ailla, a ty? - mówiła do chłopca. - Tony - wypowiedział tylko ze wstydem. Ailla poprawiła się na fotelu, siadając już w normalnej pozycji. Czarną kostkę położyła przy nogach, po czym spojrzała na zaskoczonego Luke'a, którego dziwił jej dobry humor. Wyjątkowo dobry, mógłby nawet powiedzieć. Zlustrował ją wzrokiem. Wyglądała idealnie. W ciemnych włosach widział chudy warkoczyk, a na jej ustach szminkę w kolorze skóry, co wyjątkowo przypadło mu do gustu. Na sobie miała jasnofioletową sukienkę do połowy ud, która niesamowicie przylegała do jej chudego ciała, podkreślając każdy kształt. Widział jeszcze całe czarne trampki. Wyglądała cholernie dobrze i Luke musiał powstrzymywać swoje myśli, ponieważ zaczynały szaleć. Czy to źle, że chciał ją mięć właśnie teraz? Tak, chyba tak. - Ta, no więc, wiesz, uwielbiam dzieci - powiedziała niezręcznie, a on uśmiechnął się. - Okej, gdzie jedziemy? - zmienił temat, patrząc na nią cały czas. Bez słowa przechwyciła jego GPS i wpisała adres, następnie odkładając urządzenie. Luke ruszył wtedy bez słowa, wykręcając swoim samochodem kółko, by wyjechać z osiedla Ailli. Dziewczyna puściła radio i po pewnym czasie zaczęła śpiewać, zachęcając do tego Tony'ego, którego przekonywała jedynie pół sekundy. Lucas śmiał się, ale i on dołączył, wydzierając się na całe auto. Przy okazji zauważył, że Ailla miała ładny głos, bardzo delikatny. Zachwyciła go tym. Kiedy w końcu dojechali, Tony pisnął z podekscytowaniem, klaszcząc w dłonie energicznie. Próbował wyswobodzić się z fotelika, ale pasy trzymały go mocno, krępując nieco ruchy. Ailla śmiała się z przymkniętymi oczami, a Luke w tym czasie wyłączył samochód. W końcu wysiadł z niego i zlitował się nad chłopcem, wyciągając go z środka. Nim się obejrzał, brunetka stała obok Lucasa, nachylona przy Tony'm, by zrównać z nim spojrzenia. - Luke, Luke, Luke! - mówił szybko Tony, ciągnąc za fragment jego czarnej koszulki. - Pójdźmy po watę, proszę! - jęczał, przedłużając ostatni wyraz. - No właśnie, Luke - dołączyła się Ailla ze śmiechem. - Ja też chcę! - dodała, udając głos dziecka. - Świetnie - westchnął żartobliwie. - Tak naprawdę mam przy sobie zamiast jedno, to dwójkę dzieci. Brawo dla mnie. Światła wesołego miasteczka zachęcały Tony'ego do biegu, jednak Luke szybko go złapał, unosząc tak, by siedział na jego karku. Przynajmniej miał pewność, że nigdzie go nie zgubi, co - znając jego szczęście - zdarzyłoby się na sto procent. Obiecał chłopcu watę cukrową, ale kiedy będą stąd wychodzić, ponieważ nie chciał, by jakakolwiek atrakcja wywołała u niego wymioty. Coś o tym wiedział. Szybko kupili bilety, mając to szczęście, że nie było zbyt dużej kolejki. - Na co pójdziemy najpierw? - zapytała Ailla, rozglądając się z iskierkami w oczach, dzięki którym wyglądała młodziej niż zwykle. - Na samochody! - krzyknął Tony, unosząc ręce do góry, przez co zachwiał się na karku Luke'a. Ailla zareagowała prawie od razu, podpierając jego plecy, aż znowu chwycił się czapki swojego starszego kuzyna. Luke spojrzał z wdzięcznością na swoją towarzyszkę, dziękując jej wzrokiem, na co odpowiedziała mu szerokim uśmiechem. Skierowali się na samochody, na które Tony mógł już na szczęście pójść i stanęli w kolejce z wcześniej zakupionymi biletami. Blondyn postawił chłopca na ziemi, ponieważ przejście na atrakcję było tak niskie, że on sam musiał się schylić, a co dopiero z dzieckiem na ramionach. *** Dochodziła dwudziesta i Tony już prawie zasypiał w ramionach Ailli. Chłopiec uparł się parę chwil temu, by dziewczyna go przytuliła, na co Luke zaczął protestować, bo w końcu miał już pięć lat i swoje ważył, ale brunetka powiedziała, że chętnie się poprzytula i wzięła go na ręce. Szli właśnie w stronę waty cukrowej i kupili ją bez kolejki, ponieważ nie było już wiele ludzi w wesołym miasteczku. Na sam zapach Tony jakby oprzytomniał i znowu zaczął być energiczną wersją siebie, dzięki czemu Ailla mogła ulżyć swoim ramionom od noszenia chłopca. Luke zapłacił za waty nim brunetka zdążyła zareagować, a kiedy wręczył jej patyk z niebieską chmurą (jak nazwał to Tony), podziękowała mu pocałunkiem w policzek. Uśmiechnął się i bez słowa podał jedzenie chłopcu, by w końcu móc jeść swoją porcję. Wracali już powoli w stronę samochodu, ponieważ dziesięć minut wcześniej dzwoniła Renee, informując Lucasa, że właśnie skończyła i jest gotowa na przejęcie Tony'ego. Chłopak trochę tego żałował, ponieważ ten dzień był naprawdę dobry i nie chciał go kończyć, ale co mógł poradzić? Bał się, że Ailla chciała już wracać do domu i nie powiedziała mu tego wyłącznie przez swoje bycie miłą dla niego. To znaczy, nie pokazywała swojego znudzenia, ale i tak Luke miał to uczucie, że mogło jej się nie podobać. - Moja chmurka się skończyła - powiedział nagle Tony, wydymając dolną wargę. - Kupmy jeszcze jedną! - Tony - jęknął Luke, poprawiając swoją czapkę. - Twoja matka zabije mnie za to, że kupiłem ci już jedną watę cukrową. I to przed snem! - podkreślił dramatycznie, wywołując tym śmiech dziecka. - Wrócimy tu? - zapytał chłopiec, biegając dookoła nich. - No jasne, mistrzu - odparł Luke, kiwając głową. - A teraz wsiadaj do samochodu. Nim Luke posadził Tony'ego w foteliku, Ailla wyciągnęła wodę z plecaka i umyła ręce chłopca, a potem, ku zaskoczeniu Hemmingsa, sięgnęła także po jego dłonie, obmywając je dokładnie z lepiących się pozostałości waty cukrowej. Obdarowała go uśmiechem, a potem wylała resztkę z butelki, by umyć i swoje palce. Następnie zniknęła we wnętrzu samochodu na siedzeniu pasażera, a Luke zapiął pasy Tony'emu, upewniając się ich dwukrotnie. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik, patrząc przez sekundę na Aillę. Miała rozwichrzone włosy, co sprawiało, że wyglądała jak dziewczyna z pazurem. Skierował płochliwie wzrok na drogę, kiedy zauważyła, że jej się przyglądał. W lusterku zauważył śpiącego Tony'ego. Wymęczyli go na tych wszystkich atrakcjach, ale raczej było warto, w końcu cała ich trójka dobrze się bawiła. - Um, Luke? - zagadnęła go, patrząc na swoje dłonie. - Planujesz coś robić potem, jak odwieziemy Tony'ego? To... um, to znaczy... Uśmiechnął się, kiedy Ailla plątała się we własnych słowach. To było dla niego urocze. - Raczej nie, a co? Czy to będzie twój kolejny powód? - zapytał, patrząc na nią przez krótką chwilę. - Cóż, tak myślę? To znaczy, wesołe miasteczko też nim było i pomyślałam, że skoro wzięłam, co powinnam, to możemy pojechać też tam? Jeśli ci to nie przeszkadza? Um... - W porządku, Ailla. Chętnie tam z tobą pojadę - odparł z niegasnącym uśmiechem na ustach. Odetchnęła z ulgą, jednak nadal nerwowo bawiła się swoimi chudymi palcami. Miała paznokcie pomalowane na czarno, co idealnie komponowało się z tatuażami. Dodawało jej pewnego rodzaju tajemniczości i pewności siebie, przynajmniej w wyglądzie. - Hej, jakim cudem twój tata pozwolił na te tatuaże? - zagadnął ją po dwóch minutach ciszy. - Um, on naprawdę nie miał z tym problemu, jeśli mam być szczera. To znaczy był w stylu "tatuaże są na całe życie, więc dobrze to przemyśl", ale jest tym typem rodzica, który pozwala na takie rzeczy. Um, no wiesz, jest bokserem i sam ma dziary, także... - Och, to całkiem fajne - powiedział, patrząc na nią. - Moja mama spłonęłaby w piekle nim by mi na to pozwoliła. Tak właściwie, to niespecjalnie spieszy mi się do tatuowania siebie, ale może kiedyś? Chyba przeraża mnie fakt, że tego nie da się w pewnym momencie pozbyć bez szkód. Ailla uśmiechnęła się do niego i obróciła na siedzeniu tak, że bokiem opierała się o fotel, by mieć na niego lepszy widok. Wpatrywała się w jego profil twarzy, a on czuł, jak jej duże oczy wypalały dziurę w policzku Luke'a. Nigdy nie lubił tam mocnego spojrzenia, ale wydawało mu się, że pozwoliłby Ailli na wpatrywanie się w niego w ten sposób wieczność. - To dobre podejście do życia, tak myślę - odparła w końcu. - To nie tak, że nad tym nie panuję, ale tatuaże uzależniają. Prędzej czy później, przypuszczam. Ale, gdybyś mógł, co jako pierwsze byś sobie wytatuował? - zapytała. Nie wiedział, co tak naprawdę odpowiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ponieważ nie czuł potrzeby, by ozdabiać swoje ciało, przynajmniej na razie. To znaczy, tatuaże Ailli zaczęły go pociągać, ale nie uważał siebie na tyle odpowiedzialnego, by wytatuować kawałek własnej skóry. - Nie wiem. Może pajęczyna? No wiesz, w odpowiednich miejscach wygląda całkiem fajnie - powiedział ze śmiechem. To było takie głupie. - To nie tak, że lubię pająki czy coś, bo są naprawdę obrzydliwe - grymasił żartobliwie. - Ale takie tatuaże całkiem mi się podobają. Wiesz, na przykład na łokciu lub gdzieś... - To wydaje się całkiem fajnym pomysłem - poparła go. Nie odzywali się już więcej. Widział, jak Ailla wyciągała telefon, a potem pisała jakąś wiadomość i, nie, żeby próbował cokolwiek odczytać, po prostu przypadkiem zauważył, że to było do jej ojca. Informowała go, że wróci później niż przypuszczała, więc nie musi na nią czekać, ponieważ miała przy sobie klucze. Po pięciu minutach Luke podjechał pod mały dom Renee, kompletnie wystarczający dla niej i Tony'ego. Powiedział Ailli, by na niego zaczekała, a sam wysiadł, podchodząc do drzwi ze strony śpiącego chłopca. Porozpinał powoli pasy, a potem wziął go na ręce, opierając jego podbródek o swoje ramię. Sięgnął jeszcze po plecak, jednak dosyć opornie mu szło. - W porządku, Luke. Wezmę to - powiedziała Ailla, patrząc z przedniego siedzenia do tyłu. Kiwnął głową, a ona wysiadła, zamykając za sobą cicho drzwi i wzięła plecak chłopca, zarzucając go na ramię. Wyglądała dosyć zabawnie z tornistrem w Hot Wheelsy, dlatego Luke - pod wpływem chwili - wyciągnął telefon z kieszeni i zrobił jej zdjęcie, gdy stała bokiem do niego, idealnie eksponując własność chłopca. Chyba nawet się nie zorientowała. Ruszył w stronę drzwi i nacisnął dzwonek, czekając cierpliwie na Renee. Jego ciocia pojawiła się w wejściu niesamowicie szybko, jakby przy nich czatowała. Wyglądała na zmęczoną, a ciemne wory pod oczami tylko to podkreślały. Rozprawa musiała być okropna, jej (prawie były) mąż to furiant, niezliczoną ilość razy bił ją, a kiedy podniósł rękę na Tony'ego, miarka się przebrała i Renee wniosła o rozwód. Luke za każdym razem żałował, że dowiedział się o zachowaniu Clarka dopiero przy rozpoczęciu rozpraw, ponieważ chętnie przywaliłby mu parę razy w odpowiednich momentach, gdy go spotykał. - Luke, dziękuję za opiekę, naprawdę, wiszę ci ogromną przysługę - mówiła cicho Renee, wyciągając ręce po śpiącego chłopca. - W porządku, ciociu, zaniosę go - odparł, poprawiając koszulkę Tony'ego. - Och, a to Ailla. Trochę mi dzisiaj pomogła. - Naprawdę? - zapytała z uśmiechem. - Tak bardzo dziękuję, że mu pomogłaś, Aillo! - To nic takiego, proszę pani - odparła z różowymi policzkami. Renee obdarowała dziewczynę uśmiechem i odbierała niebieski plecak na własne ramię. W tym czasie Luke ruszył do środka domu, kierując się do pokoju chłopca. Położył go na łóżku i delikatnie zdjął buty, uważając, by zbyt szybko nie odkleić rzep. Przykrył go kołdrą i zgasił lampkę, którą zapalił jedynie na chwilę. Westchnął. Czasami czuł się jak baba, a nie facet, szczególnie w takich momentach. Po prostu pomyślał, że on sam był gotowy, jakby co, na zostanie ojcem. Prawdopodobnie jako jeden z niewielu. Zamiast szaleć do (przynajmniej) trzydziestki, chyba wolał mieć już wtedy dzieci i to jakoś pięcioletnie. Trochę go to przerażało, ale jednocześnie lubił w sobie tę gotowość. W przedpokoju odnalazł rozmawiającą Renee z Aillą, która miała zaróżowione policzki. Zmarszczył brwi, jednak nie pytał, zapamiętując, by zrobić to dopiero w samochodzie. Pożegnał się z ciocią, obiecując, że na pewno za niedługo do nich wpadnie. Co dziwniejsze, kobieta podkreślała, że Ailla też mogła czuć się zaproszona. W samochodzie brunetka znowu wpisała mu adres na GPS i jechał posłusznie, prowadzony głosem kobiety z urządzenia. Chciał zapytać o rozmowę z Renee, jednak jego serce niesamowicie mocno biło z nerwów i nie wiedział, czego mógłby się spodziewać. - O czym rozmawiałyście? - mruknął w końcu. Ailla spojrzała na niego, wytrącona z własnego marszu wstydu lub cokolwiek wyobrażała sobie z takim wzrokiem, po rozmowie z troskliwą o Luke'a Renee. Przygryzła wargę, a Lucas naprawdę starał się nie myśleć o jej ustach, co ani trochę mu nie wyszło. Widział aż zbyt dokładnie ją na kolanach i... cholera. - Um, ona... to znaczy, ugh - westchnęła. - Pomyślała, że jesteśmy parą i nie miałam nawet jak wtrącić, że jednak nie, no i ona po prostu mówiła o tych wszystkich sprawach... - mówiła chaotycznie. - Jakich sprawach? - zapytał znowu, patrząc na nią przez chwilę. - Uch, no wiesz, Luke - odparła, a kiedy pokręcił przecząco głową, kontynuowała: - Dosłownie powiedziała, żebyśmy nie popełniali jej błędu wczesnej ciąży, okej? - O... och, cholera - powiedział, zmieniając bieg. - Ja... no, przepraszam za nią. Bywa zbyt troskliwa o mnie. - Jest w porządku, to znaczy, teraz to wydaje się całkiem zabawne. Tak właściwie, jemu nie było do śmiechu. Czuł się w pewien sposób upokorzony przez swoją ciotkę, ale co mógł zrobić? Czasu nikt jeszcze nie cofnął, by i on mógł to zrobić. Pokręcił głową na boki, ale już nic nie odpowiedział. Ailla włączyła radio, w którym akurat puścili Paramore, a Luke od razu pomyślał o Ashtonie, podkochującym się w wokalistce, Hayley. Czasami bywał z tym nieznośny, ale jednocześnie rozbawiał swoim zauroczeniem Lucasa. - Och, ten zespół jest świetny - powiedziała Ailla i Luke był wdzięczny za zmianę tematu. - Ashton kocha Hayley - przyznał ze śmiechem. - Cóż, to nie tak, że jest moją ulubioną wokalistką, ale ma całkiem fajny głos, więc lubię ją słuchać. - Taa, ja w sumie też. Chociaż jednocześnie nie mam większego wyboru - mruknął, przypominając sobie płyty w schowku Ashtona. Tylko Paramore. Nim się zorientowali, byli na miejscu. Ailla wysiadła, biorąc swój plecak, więc Luke znalazł się chwilę później obok niej, upewniając się, że zamknął samochód. Pojedyncze lampy oświetlały ich drogę, jednak dziewczyna poruszała się tam, jakby idealnie ją znała. - Więc... - zagadnął ją. - Dlaczego wesołe miasteczko? Dlaczego jest twoim powodem? Spojrzała na niego, przygryzając wargę. Jej szminka nadal idealnie się trzymała. - To było ostatnie miejsce, w które zabrała mnie moja mama. Od autorki: Długo mnie tu nie było i nie wiem, dlaczego. W końcówce chciałam wspomnieć o Bring Me The Horizon, ale to byłoby dziwne, ponieważ odtwórczyni Ailli to żona wokalisty tego (mojego ulubionego, tak btw) zespołu i to po prostu nie wypaliłoby. Osiemnastego idę do szpitala, juhu. Może coś wtedy jeszcze dodam. Muszę nadrobić wasze blogi. Zagłosujcie tutaj na blog miesiąca.

zrób mi tę przyjemność uwielbiaj mnie mimo wszystko